Dwa filmy o tym samym człowieku, ale trochę o czym innym, czyli Hawking (2004) i Teoria Wszystkiego (2014)

Theory of Everything Movie

Widziałam ostatnio dwa filmy o Stephenie Hawkingu: jeden w sumie DOBRY (Hawking, 2004), drugi ładny, lecz w gruncie rzeczy i w porównaniu z pierwszym ZŁY (Teoria wszystkiego, 2014). Wiele je łączy: ci sami bohaterowie oparci na prawdziwych (co gorsza – żyjących!) ludziach, to samo miejsce dużej części akcji, niektóre rozmowy są powielone, nawet co najmniej jeden aktor gra w obu (lekarz z Teorii… to przecież ojciec Hawkinga z Hawkinga). Widać jednak, że pierwszy został nakręcony z myślą o małym ekranie (dla BBC), a drugi – na wielki ekran, z większymi gwiazdami, dla znacznie szerszej publiczności. Jednak nie tylko to je różni…

źródło: startrek.com

źródło: startrek.com

Hawking

Wielka Brytania 2004

reż. Philip Martin, scen. Peter Moffat

wyk. Benedict Cumberbatch, Lisa Dillon, Michael Brandon, Tom Hodgkins

Akcja Hawkinga obejmuje okres, w którym Stephen Hawking robił doktorat na uniwersytecie w Cambridge. Jest to film o różnych początkach: kariery naukowej, związku z Jane Wilde i choroby. Choroba jest przeszkodą, związek – oparciem, a nauka – celem istnienia. Widzimy środowisko fizyków-teoretyków w Cambridge w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych; w latach, kiedy Teoria Wielkiego Wybuchu, która dla nas jest już czymś bliskim (nie tylko za sprawą pewnego serialu czy szumu związanego z niedawnym wykryciem cząstki Higgsa, przez które zresztą Hawking przegrał sto dolarów), była uważana za teorię niepoważną, a dominowała teoria stanu stacjonarnego. Film podkreśla współpracę naukowców przy powstawaniu teorii — zwłaszcza pokazana jest rola Sciamy i Penrose’a — jak i rolę doświadczeń: sceny z punktu widzenia Hawkinga przetkane są scenami wywiadu z fizykami eksperymentalnymi, Arnem Penziasem i Robertem Woodrow Wilsonem, którzy w 1978 roku dostali Nagrodę Nobla za odkrycie mikrofalowego promieniowania tła, a (w dużym uproszczeniu) wyniki uzyskane przez nich wspierają teorię Wielkiego Wybuchu. Świetnie się złożyło, że ci amerykańscy uczeni rozpoczęli swoje badania w 1963 roku, czyli wtedy, kiedy Hawking zaczął robić doktorat.

pobrane

The Theory of Everything

Wielka Brytania 2014

reż. James Marsh

scen. Anthony McCarthen (baaaaardzo luźno oparty na książce Jane Wilde Hawking)

wyk. Eddie Redmayne, Felicity Jones

Teoria… zaczyna się tak jak Hawking, w 1963 roku w Cambridge, gdzie młody Hawking pomyka na rowerze i poznaje Jane Wilde. Przez pierwsze 43 minuty (tak, mierzyłam!) czasowo pokrywa się ze starszym filmem, po czym widzimy kolejne etapy choroby Stephena i kolejne etapy związku jego i Jane. Fizyka stanowi tu bardzo odległe tło, główny nacisk postawiony jest na „romansie” i małżeństwo Hawkingów na przestrzeni ponad 25 lat.

Odniosłam wrażenie, że miał to być film o rodzinie, jednak nie wyszło. Dzieci są cały czas z boku, służą wyłącznie popchnięciu akcji naprzód i właściwie nic nie robią tylko siedzą albo biegają. Jak na historię małżeństwa, o którym z góry wiemy, że skończy się rozwodem, wszyscy są tacy… grzeczni, mili i cierpliwi. On się zmaga z chorobą (i niepokazaną karierą naukową), ona się zmaga z opieką nad nim, dziećmi (i własną niepokazaną karierą), ale nikt właściwie nie narzeka, wszyscy dzielnie i cierpliwie stawiają czoła przeciwnościom losu. A przecież w książce, której ten film ma być adaptacją, jest inaczej – na przykład wzruszająca i łzawa scena odejścia Hawkinga od Jane nie miała miejsca. Według Jane o odejściu męża dowiedziała się z listu, a ostatnia scena miała miejsce przed separacją.

Nieścisłości nie przeszkadzałyby tak bardzo, gdyby twórcy nie korzystali z wszelkich możliwych melodramatycznych klisz. Wydawałoby się, że historia jest wystarczająco ciekawa i wzruszająca, by można było darować sobie niepotrzebne nieporozumienia, długie spojrzenia i manipulację obrazem w taki sposób, jakby reżyser wołał: „głupi widzu! Wzrusz się! Płacz! TERAZ!”. Paradoksalnie, odnosi się równocześnie wrażenie, że przez to, że wszyscy zainteresowani żyją, to WSZYSCY muszą być pokazani w jak najlepszym świetle. A jak się wszystkich chce pokazać jak najlepiej, to wszyscy wypadają nieciekawie.

źródło: ew.com

źródło: ew.com

Podobne nieścisłości możemy zobaczyć też w przedstawieniu początków związku bohaterów i czasu diagnozy Hawkinga. Według Hawkinga i wspomnień Jane Wilde, o chorobie oboje już wiedzieli prawie od początku znajomości, podczas gdy w Teorii… diagnoza pada jak grom z jasnego nieba na już mocno zakochanych ludzi. Poprzedza to kilka nudnych klisz rodem ze średniej klasy komedii romantycznych, a potem musimy zdzierżyć kilka minut fochów i niedomówień. W Hawkingu bohater jedzie już do Cambridge myśląc, że zostały mu dwa lata życia i chce jak najlepiej wykorzystać ten czas – właśnie zajmując się czasem. W starszym filmie Hawking kontynuuje pracę naukową mimo choroby, w nowszym – choruje prowadząc pracę naukową; musimy przyjąć, że jest geniuszem, bo tak powiedział radziecki uczony.

Kolejna znacząca różnica to pokazanie różnic światopoglądowych pomiędzy wierzącą Jane i niewierzącym Hawkingiem. W obu filmach nawiązują do tego w jednej z pierwszych rozmów, lecz mają one inny przebieg. W Hawkingu Hawking jest bardziej tolerancyjny, przyznaje, że wielu uczonych też wierzyło w „wyższą istotę” i – dzięki jego zainteresowaniu Wielkim Wybuchem – znajdują nić porozumienia. Przez cały film ich główny konflikt polega na tym, że jedno lubi Wagnera i nie lubi Brahmsa, a drugie Brahmsa uwielbia, a Wagnera nie cierpi. W Teorii… Hawking dłużej upiera się przy ateizmie, a kwestia ta międlona jest raz zręcznie, raz niezręcznie prawie do końca.

źródło: metro.co.uk

źródło: metro.co.uk

W obu filmach, choć starszy chwilami trąci myszką, a młodszy najsentymentalniejszą z telenowel, aktorstwo jest na wysokim poziomie. Co ciekawe, w obu przypadkach w głównej roli obsadzono stosunkowo mało znanego aktora – pamiętajmy, że jedenaście lat temu Ulubiony Dyzmorfik Hollywood nie był nawet Ulubionym Dyzmorfikiem BBC. Eddie Czerwona Grzywa jest może trochę bardziej rozpoznawalny dzięki roli w Moim tygodniu z Marilyn i po wcieleniu się w najdurniejszego bohatera dziewiętnastowiecznej powieści brytyjskiej (Angel Clare w telewizyjnej adaptacji Tess z Uberville’ów), ale nie ulega wątpliwości, że stoi dopiero na początku swojej kariery. Obaj też świetnie sobie radzą z przerażająco trudną rolą bardzo charakterystycznej, znanej i żyjącej postaci, z pokazaniem stopniowo zanikającego panowania nad własnym ciałem. Obu należy się Oskar!

Hawking Cumberbatcha jest młodym, trochę zarozumiałym doktorantem, który musi znaleźć swoje miejsce wśród innych wybitnych uczonych (nie da się zaprzeczyć, że popularność Hawkingowi zapewniły nie tyle dokonania naukowe, co praca popularyzatorska i  podziwu godna walka z chorobą). Musi się jeszcze wiele nauczyć – i to nie tylko jak żyć i pracować z chorobą, ale jak żyć i pracować z ludźmi (jak wspomniał Współautor, aktor ten przyciąga role aspołecznych geniuszy). O geniuszu Redmaynowskiego Hawkinga raczej słyszymy z ust Profesora Lupina i radzieckiego naukowca, równocześnie jednak Czerwonogrzywy daje wybitny popis gry aktorskiej we wszystkich dalszych etapach choroby (prawie tak dobry jak nasz Ogrodnik!).

źródło: whatshouldwesee.com

źródło: whatshouldwesee.com

W filmach mamy też różne przedstawienia Jane. W Hawkingu widzimy ją tylko jako młodą, zakochaną studentkę, zdeterminowaną, by wspierać ukochanego (lecz w przemyślany sposób). Ta Jane (w tej roli Lisa Dillon) prawie od początku wie, że Stephen jest chory, sama dzwoni do jego rodziców, by dowiedzieć się, co z nim. Felicity Jones przedstawia Jane na przestrzeni 25 lat, choć ich upływ widać właściwie głównie po strojach, fryzurach i siwiźnie innych. Aktorka robi co może ze scenariuszem i dobrze oddaje i czułość, i frustrację. W najnowszym filmie wspomniane są naukowe zainteresowania Jane, ale w obu filmach właściwie pominięto fakt, że poza niańczeniem męża i dzieci (no, i śpiewaniem) robiła cokolwiek innego. Teraz czekamy na film głównie o Jane Wilde Hawking.

Ciekawa jest różnica w przedstawieniu rodziców Hawkinga. W starszym filmie pokazani są jako pozornie surowi i opanowani, ale tak naprawdę bardzo zatroskani i troszczący się o syna rodzice bardzo młodego chłopaka. Ojciec, jako lekarz zdaje sobie sprawę z marnych rokowań syna, jednak oboje (zwłaszcza matka) postanawiają robić angielską minę do złej gry, zachować spokój, dać Stephenowi jak najlepiej wykorzystać czas w Cambridge, a za jego plecami starają się mu jak najbardziej ułatwić spełnienie marzeń. „Teoretyczni” rodzice są inni – matka niewiele robi (poza wyrzutami synowej), a ojciec tylko mówi o „byciu drużyną w walce z chorobą”.

źródło: digitalspy.co.uk

źródło: digitalspy.co.uk

Bardzo mnie śmieszy przedstawienie naukowców w filmach (nie tylko w tych omawianych). I nie chodzi mi o to, że w Hawkingu Roger Penrose jest bardzo przystojnym brunetem, a w Teorii… jest pucułowatym blondynkiem… W obu mamy komicznie wydłużone sceny pisania skomplikowanych wzorów na tablicy, nagłe olśnienia i podryw na astronomię (a w Hawkingu podryw na Einsteina, który sprawi szczególnie wiele radości fanom Starter for 10 i Star Treka). Wszystkie rozmowy fizyków są o nauce, i to albo w sposób bardzo filozoficzno-poetycki, albo tłumacząc sobie podstawy będące w programie gimnazjum. Serio, w Teorii… doktoranci fizyki na prestiżowym uniwersytecie tłumaczą sobie w pubie drugą zasadę termodynamiki robiąc rysunki na stole pianą z piwa. Od urodzenia przysłuchuję się wielu fizykom, rozmawiają jak ludzie (co prawda to głównie „doświadczalnicy”, więc nie wiem, może teoretycy używają wybujałych metafor?). Rozumiem oczywiście, że trzeba widzowi przybliżyć co nieco fizyki za pomocą dialogu, ale często wychodzi to dość niezgrabnie. Tu dobre rozwiązanie podjęto w Hawkingu, gdzie nobliści tłumaczą dziennikarzowi swoje teorie podczas wywiadu tak, aby widzowie i reporterzy zrozumieli.

Podsumowując: cieszę się, że mogłam porównać dwa tak różne filmy o tych samych ludziach. Co ciekawe, oba omawiane dzieła mogłyby się spokojnie pozamieniać tytułami: w Teorii wszystkiego niewiele jest nauki, nacisk postawiony jest na życiu Hawkinga i jego pierwszej żony, a w Hawkingu widzimy narodzenie się marzenia o stworzeniu „teorii wszystkiego”. Moim zdaniem Hawking jest znacznie ciekawszy, choć obejmuje krótszy okres czasu.

Rybka

źródło: oxfordstudent.com | Chcę mieć garderobę "teoretycznej" Jane!

źródło: oxfordstudent.com | Chcę mieć garderobę „teoretycznej” Jane!

4 thoughts on “Dwa filmy o tym samym człowieku, ale trochę o czym innym, czyli Hawking (2004) i Teoria Wszystkiego (2014)

  1. Super, że zmajstrowałaś takie dokładne porównanie, teraz już wiem, od czego zacząć:) Chyba musze dopisać tę książkę do listy, a potem zabiorę się za tracącego myszką Cumberbatcha.

    Polubienie

    • Książka bardziej przydaje się do drugiego filmu. Ale jest ciekawa:) Z książek polecam też serię książek Hawkinga i córki „Jerzy na krańcu wszechświata:P”.

      Polubienie

  2. Pingback: DOBRY film: Motyl Still Alice | Dobry Film, Zły Film

  3. Pingback: Złe Filmy czyli Malinki 2016 | Dobry Film, Zły Film

Dodaj komentarz