DOBRA, choć ZŁA komedia sprzed lat: Project X

„Jaki jest twój ulubiony film?” Upierdliwe pytanie, na które nie ma dobrej odpowiedzi. Bloger filmowy jest postawiony w szczególnie trudnej sytuacji. Sposób na wybrnięcie z z tej niezręcznej sytuacji jest pozornie prosty: jaki film widziałeś najwięcej razy? Pozornie, bo w moim przypadku do niedawna było to „Goldeneye”. Pozornie, bo niektóre cuda widzimy raz w życiu, na dziwnych festiwalach, starych kasetach VHS i tak dalej. Nie uważam oczywiście, żeby durna komedia o nastolatakach, którzy robią wiksę tysiąclecia była najlepszym obrazem, jaki widziałem, jednak na pewno widziałem go najczęściej: chyba z pięć razy. (Tak, zazwyczaj idę w różnorodność, a nie ilość, ulubioną książkę, „Mistrza i Małgorzatę” przeczytałem zaledwie dwa razy!). Dobra, „durna”, mizoginiczna, ale cóż — świetnie się ją ogląda, reżyser decyduje się na niełatwą konwencję home video, a w kulminacyjnym momencie zadajemy sobie pytanie: „Co to do licha jest?” A że niedługo do kin wchodzi ciekawy filmy z przemykającym w tle Milesem Tellerem, to recenzja będzie świetnym pretekstem do zapoznania was ze zwiastunem świetnego filmu, który na moje oko powinien wejść do dystrybucji w Polsce.  

Czytaj dalej